Świat według Oliwki


samoświadomość
28/08/2010, 8:51 pm
Filed under: thoughts, z nadzieją

W głowie mi coś przeskoczyło, gdy z premedytacją mokłam patrząc się w buroszare niebo. Przysięgam, że ta zmiana nadeszła jedną kroplą, była ciepła. Ta świadomość tej właśnie kropli, pośród rzeszy innych, to CZUCIE, te sekundy. Ludzie zgubili coś w życiu, coś, co ja zwę celebracją, kontemplacją.

Deszcz padał, a ja mokłam. Nigdy nie spadnie ten sam deszcz, nigdy nie będzie 28 sierpnia 2010 roku, nie będzie kilku minut po 19, a ta trawa pod stopami nigdy już nie będzie tam rosła. To powietrze nigdy nie odwiedzi moich płuc.

Zapamiętam ten dzień.



życiowa prawda wg demotywatorów
23/08/2010, 11:42 pm
Filed under: bez komentarza., z nadzieją, z sarkazmem

„Czasem mam wrażenie, że zakocham się w pierwszej osobie, która do mnie podejdzie i po prostu mnie przytuli”

Możliwość komentowania życiowa prawda wg demotywatorów została wyłączona


Konny rajd po lubelszczyźnie
22/08/2010, 6:14 pm
Filed under: konie

Wszystko zaczęło się dokładnie tydzień temu, a może i z dzień trzeba dodać. Upalna sobota, nagła decyzja, że jedziemy, teraz, zaraz! I to czekanie na słowo od rodziców. Spakowana, zlana potem, pędziłam na pks, było późno. Dojechałam szczęśliwie na 21 do Firleja. Z ekscytacji nie mogłam zasnąć… ale wszystko opowiem dzień po dniu.

Ekwipunek:

Siodło, ogłowie, sakwy, pad (taki, aby sakwy nie obcierały), uwiąz, szczotki dla koni (miękka, drapak i kopystka), apteczka (plastry, leko, gazy, prochy, nóż od skalpela [przydał się ale o tym potem], bandaże), pałatka, koc (zapakowany w worek na śmieci, żeby nie zamókł), ciuchy na 3 dni (bluzki, bielizna, dwie pary spodni, długa koszula), mapa (29 letnia XD), ładowarka do telefonu, chusteczki, ręcznik duży, ale cienki i zajmujący mało miejsca, klapki, kosmetyczka (jej rolę pełnił litrowy worek na zacisk), portfel. Nie zapomnijmy o koniu! Na głowę – kapelusz.

Dzień zero- Baran do Kaznów kolonia (przyczepką)

Pobudka o 5, zapakowana w siatki mknęłam niczym wicher do stajni. Tam Misia dostała wczesne siano, a ja szykowałam sprzęt do odjazdu. O 7 z małym haczkiem Misia była już w przyczepce, właściciel stajni wiózł mnie do Anki (patrz odnośniki), do Koloni Kaznów, niedaleko, raptem 40km. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, Misia od razu poszła z Borysem na trawkę, a ja wypakowywałam rzeczy. Uprałam pad (jest uszyty przez moją babcię na wymiar pod sakwy, nie wiedziałam, że w końcu gdzieś pojedziemy, więc był używany). Od razy wyszło, że nie wzięłam scyzoryka ani ręcznika, tym drugim  poratowała mnie Anka, a bez pierwszego przeżyłyśmy cały rajd. Cały dzień się byczyłyśmy, upał nie pozwolił za bardzo na cokolwiek oprócz szukania i zaklepywania noclegów na następne dni.

Dzień pierwszy – Kaznów Kolonia do Rudka Starościańska- ok 13km

Wyjechałyśmy o jakiejś barbarzyńskiej godzinie, zapakowane i szczęśliwe. Trasa wiodła najpierw przez pola, potem przez Ostrów (niestety, na rzece Tyśmienicy mało jest mostów, ubolewam nad tym, że nie pojechałyśmy przez Babiankę, więcej km, ale prawie zero asfaltu, ale patrząc po upale z nas zostałyby tylko końsko-ludzkie skwarki). Jechałyśmy stępo-kłusem bez przerwy, nie jechaliśmy jakoś strasznie długo.  W Rudce ugościła nas Marta, mająca przydomową stajnię. Nasze konie zostały wywalone na padok, my napojone, sprzęt rozlokowany, i cały dzień raczyłyśmy się piwem. Potem dopuściłyśmy do stada Kalifornię, która miała z nami jechać dalej. Pierwsze starcie z Miśką skończyło się piękną ucieczką Kalify, Misia była górą. Potem zabraliśmy Kalifę, gdy towarzystwo się uspokoiło. Konie miały stać na padoku, ale była burza, wiatr dął, więc upakowaliśmy cztery konie w dwa boksy, i tak konie przestały noc.

Dzień drugi- Rudka Starościańska do Stajnia Makoszka – ok 9km

Oczywiście zaspałyśmy, pobudziłyśmy się o 7, nakarmiłyśmy konie, wcześniej je rozzipowując, potem najadłyśmy się my, a potem w drogę! Krajobraz lasów parczewskich zapierał dech w piersiach, jechałyśmy normalnym terenem, w niecałe 2h osiągnęłyśmy Stajnię Makoszkę (patrz odnośniki). Po drodze miałyśmy mini parkur z przewalonych drzew, pierwsze z nich Ankowy Borys oczywiście staranował. Może kilka słów o koniach, ja jechałam na Misi – półzimnokrwistej kobyłce, Anka na swoim zimnokrwistym Borysie, a Marta na małopolskiej Kalifornii, która przy naszych grubasach prezentowała się iście atletycznie. Tylko Kalifa była podkuta na przód, Misia macała po żwirze, więc następny rajd musi być już w butkach, jeśli ktoś coś wie o Old Macach, rozmiar 5 w przystępnej cenie… Ale wracając, dojechaliśmy do stajni, a tam przyjęli nas ciepło i serdecznie, w dzień konie stały na łące, a w nocy w twardo ogrodzonym padoczku obok stajni. My dostałyśmy obiad, kolację, i spanie w domu. Luksusy, luksusy!

Dzień trzeci – Stajnia Makoszka do Wola Wereszczyńska – ok 32km

Rano przywitała nas nie lada niespodzianka, w nocy konie się pokopały, Misia nie rządziła już stadem. Ale Kalifie spuchła tylna noga, nie dała sobie zrobić prób zginania, i chcąc nie chcąc rozstałyśmy się na rozdrożu, my skręciłyśmy na Białkę, a Marta wracała do siebie. Było mi strasznie głupio, bo było wiadomo kto tak narozrabiał. Misia ma piękne ślady po zębach na szyi. Znów trasa prowadziła przez Lasy Parczewskie, aż do Białki, tam waliłyśmy środkiem asfaltu, aż zjechałyśmy na niebieski szlak centralny, a stamtąd do Starego Orzechowa. Zrobiłyśmy pod nim niemal godzinny popas, a potem w drogę! Niestety, polesie to bagna, więc zapierdzielałyśmy kilka ładnych km poboczem. Czasem kłusowałyśmy, bo droga była jakaś podrzędnie podrzędna, i samochód przejeżdżał raz na ruski rok. Dojechałyśmy prawie do celu, dzwonimy, ale właścicielka stajni, Pani Renata Grabowska (patrz odnośniki), nigdzie nas nie widzi! I co się okazało, 1km od jej stajni ktoś trzyma kilka grubasków.. Na miejscu przywitała nas uśmiechnięta ekipa składająca się z pani Renaty, jej siostry, trzy psy- Luna (malamut), Amant (muvier? czy jakoś tak) i Pepe (nie pamiętam rasy, ale jakiś z tych groźnych, ale Pepe chciał nas zalizać na śmierć) i.. trzy szalone kucyki, które galopując obok Misi zafundowały jej prawie zawał serca. Najgorszy był miniszetlandzki ogierek Bubu… który przegalopował Misi pod brzuchem XD Oczywiście kuce zawsze były spokojne i chciały się przywitać. Wsadziwszy konie do pierwszych lepszych boksów (Misia nie widziała Borysa i wyszła prawie z drzwiami), pochowali kuce.. i co się okazało. Anka wpakowując Borysa, zapomniała, że sakwy poszerzają konia.. i oderwała kilka pasków mocujących. To nie koniec historii, na dodatek lekko odbił się pod siodłem. Więc zostałyśmy niemal zmuszone ( i tak byśmy z własnych chęci zostały) na dzień odpoczynku.

Dzień czwarty – Wola Wereszczyńska – skoki na Misi

Przez kolorowe przeszkody, udało mi się zapanować w jakimś stopniu nad łokciami. Dostałyśmy na czas pobytu przyczepkę kempingową, do użytku miałyśmy łazienkę i kuchnię. Wtedy też (chyba dnia trzeciego), robiłam skalpelem operację na otwartym pomidorze. Cały dzień się przenudziłyśmy, popiłyśmy piwa, pogadałyśmy z rodziną stajenną. Aha, konie spały też na padoku a Misia zaprzyjaźniła się przez okno z karym koniem… o imieniu Basia! Szok normalnie. Do późna grałyśmy w karty z Anką, najpierw ja układałam pasjanse, Anka zszywała sakwy, a potem siekałyśmy w makao i w wojnę. Potem umocniłyśmy wersję wojny, ja miałam wojownicze żółwia ninja, kawalerię, ciężką konnicę, bojowego rumaka… i cośtam jeszcze. Byłyśmy na spacerku w lesie, wracając zmokłyśmy niemiłosiernie.

Dzień piąty – Wola Wereszczyńska do Kaznów Kolonia – ok 30km

Anka zdobywszy doświadczenie, żeby szyć grubsze pady, wpakowała dwa koce pod siodło, żeby znów Borysa nie ukrzywdzić. Jechałyśmy z samego rana, szkoda nam było opuszczać to piękne i przyjazne miejsce. Wracałyśmy czerwunym szlakiem, potem z braku polnych dróg ufałyśmy ludziom , jak dojechać przez pole. Wiatr dął, ja zmarzłam przeokropnie, pałatka trochę uchroniła przed wiatrem, ale i tak było zimno. Trochę galopowałyśmy. Potem odkryłyśmy wieś Uścimów Nowy, gdzie w niemal co drugim domu były konie puszczone (zimniaki najczęściej, a raz banda kucyków) w drewnianym ogrodzeniu. Potem miałyśmy skręcić koło kapliczki… a tam z naprzeciwka stado krów! I to biegnie na nas. My myk w drogę, czekałyśmy aż stado wróci z pastwisk, a potem ruszyłyśmy.. trasa wiodła nieco inaczej niż planowałyśmy, ale było bardzo ładnie na łąkach gdzie był chwilowy popad, dojechałyśmy tak do Kolechowic i tam zrobiłyśmy postój również. Stamtąd był już rzut beretem, doczłapałyśmy stępem do Anki domu.. i nareszcie! Konie mogły się wytarzać, Borys czuł się jak u siebie w domu, a Misia czuła się prawie jak u siebie. A my napchałyśmy się żółtymi pomidorami, z cebulą i śmietaną. W życiu pomidory nie smakowały tak dobrze jak wtedy.

Co warto wziąć, a czego nie wzięłyśmy:

Naprawdę ciepłą bluzę, ostatniego dnia zamarzałam, scyzoryk, talię kart, latarkę. Myślimy też o zaliczeniu poleskiego szlaku, więc przyda się menażka, zestaw przypraw (pieprz, sól, wegeta), niezbędnik. I kurka wodna, pilniczek do paznokci…

Z przyczyn ode mnie nie zależnych, rajd był krótki, ja wylądowałam wczoraj w pracy, dziś jeździłam na Całusce, która była bardzo grzeczna i ogólnie życie jest piękne. Misia została u Anki i zabiorę ją stamtąd lada dzień. Jestem najbardziej naładowana pozytywną energią niż kiedykolwiek. Ja chcę jeszcze raz! Ja chcę Góry Świętokrzyskie, ja chcę Polesie, ja chcę, chcę! Aaa!

A tak w ogóle mam najcudowniejszego konia na ziemi, nawet jeśli się boi motylków, ten cudek prowadził cały teren, włożyła w ten rajd całą swoją odwagę i nigdy z nikogo nie byłam tak dumna jak z własnego konia. Zdjęcia wstawię w innej notce. Gratuluję wszystkim tym, którzy dotrwali aż tutaj.



nie ma rzeczy niemożliwych, czasem po prostu mamy zbyt konserwatywną wyobraźnię
14/08/2010, 8:56 pm
Filed under: z nadzieją

Udało się. Jutro z samego rana (ok 7) pakuję konia w przyczepę, jadę do Anki… i nie wiem kiedy wrócę. Rajd, rajd, rajd! . Ale ja nie mogę nie jechać. Skręciłoby mnie tak, że wyglądałabym jak mięsna śrubka. Muszę, muszę, chcę, pragnę, marzę, jestem podekscytowana. I lepię się do biurka, ah ten upał…

i szerszeń!!! Szlag.. ukatrupiłam go dziadkowym kalkulatorem. A to Ci zagadka, mimo siatki w oknie te małe latające meserszmity jakoś ciągle zawracają głowę.  Nie mam pojęcia jak uda mi się zasnąć, temperatura w moim pokoju nie pozwala nawet swobodnie oddychać, okno na oścież, drzwi też, niby lekki przeciąg, ale to nic nie zmienia.. południowe okno, nagrzało się przez cały dzień…



powers that be
11/08/2010, 9:13 pm
Filed under: z nadzieją

Czasem chcę tyle napisać, że zamiast wystukiwać słowa, gapię się na migający kursor i zastanawiam się, czy to wszystko ma jakikolwiek sens. Pisać dla samej radości pisania. Myślodsiewić się, zapomnieć o wszystkim co złe, co bolesne, co .. Wypatroszyć się publicznie, zaszyć z powrotem i wiedzieć, że jest lżej na trzewiach. Ostatnio nosiłam się z pomysłem pójścia do psychologa na dłuższą terapię. Jedyne co mnie powstrzymuje to brak finansów, jakoś poprosić rodziców na taki cel – nie, to nie przeszłoby mi przez gardło.

Nie jest źle. Tak sobie bywam, oglądam rzeczywistość, wiedząc, że nie jestem pępkiem świata. Nie wiem po co rozdłubuję swój emocjonalny śmietnik po raz kolejny, czemu nie mogę zapomnieć o wszystkich rycerzach, severusach, niedobitkach, nieludziach…

Omawiane tysiąc razy, ciągle wracam. „Ma dziewczynę”. Kuje mnie gdzieś w okolicy trzustki – uznajmy, że tu mieszka sentyment. Czemu nie mogę dać tym emocjom odejść, po co to wszystko gnije, pleśnieje? Zaczyna żyć własnym życiem. Niech dostanie nóżek i pójdzie sobie w cholerę. Jak ostatnio kefir z mojej lodówki…

Wszyscy idą naprzód, ja stoję w miejscu, mija mnie szary tłum. Mogę stanąć naga pomalowana na zielono w kropki bordo, i nic nie zmieni biegu wydarzań. Nie mogę cofnąć się w czasie. Nic nie mogę zrobić.

Czekam, ach czekam, już chyba nie z wytęsknieniem. Ze znudzeniem? Czekam by tylko odnotować fakt czekania, a tak naprawdę robię dziesięć tysięcy innych rzeczy… Było kilku rycerzy, niestety nie zaprojektowanych dla mnie, ale ciągle patrzę na ich plecy, jak jadą w swoją stronę. Przed siodłem albo i za, mają swą damę serca. Oni nie wiedzą, że ja stoję i patrzę. Nie płaczę, macham im tylko.. na wieczne pożegnanie. I naprawdę z serca życzę szczęścia.

Zagonię się do nauki, do koni, do korepetycji, wypełnię sobie czas, nie będę myśleć. Nie wychodzi mi to na zdrowie. Jak mogę kogokolwiek poznać siedząc w domu? Nie da się. I ja tu zostanę, będę sama, wszystko to kwestia przyzwyczajenia. Mija już 2 lata samotności, czy to będzie 15 czy 20lat to już bez znaczenia. Nie nadaję się na dziewczynę ani na narzeczoną, na żonę, matkę, kochankę, wybrankę. Przewidziano mi kiedyś, że będę rozbijać małżeństwa, mam nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie, to jest niehonorowe.

Moja samozajebistość jest w Rowie Mariańskim, nad sobą ma hektolitry słonej wody, dryfuje.

[there exists a theoretical hypothetical parallel life] Tim Minchin



złe wrażenie = przerażenie?
08/08/2010, 8:24 pm
Filed under: twórczość, z nadzieją

Mam zdecydowanie ZA MAŁO na głowie. Brak napiętego planu na ostatni guzik dezorganizuje mnie tak bardzo,  że tracę poczucie jakiegokolwiek czasu. Gdy go mam, choć na chwilę, nie wiem co z Nim robić. Dzisiejszy wieczór będzie doskonałym przykładem, siedzę na necie, zajrzałam wszędzie gdzie miałam i.. i się nudzę. Nie mam kompletnie ochoty zaglądać do fizjologii (chociaż leży koło łóżka i woła, ach, jak mnie wykłady wołają..), wczoraj się uczyłam, dziś zamiaru nie mam.

Nie wzięłam nic do czytania zapobiegawczo, by znęcać się nad notatkami. Może zajrzę na portale w poszukiwaniu pracy? Ma budżetowa dziura niedługo wessie mnie do środka, a dotychczas niestety, moje wysyłane CV były albo grzecznie odrzucane, albo ignorowane. Nie mam żadnego pomysłu jak zarobić jeszcze w sierpniu/wrześniu. Rodzice mnie w pracy nie potrzebują (good to know!), i jestem zrozpaczona. Albo bliska rozpaczy.

Poza tym, przyjrzałam się krytycznie mym wypocinom na konkurs, i stwierdzam, że wszystko trzeba przebudować. Wyszedł z tego istny bełkot, masa powtórzeń, a najpopularniejsze są skróty myślowe, z tych, co się robi głupią minę, mówi: „que?!?” i czyta się ostatnie zdanie raz jeszcze. I nadal nic nie rozumie..

W głośnikach jakieś niesamowite różności, nawet Natalie Imbrulgia się przypałętała.



rozmowy o świcie mgliste wspomnienie
05/08/2010, 12:14 pm
Filed under: thoughts, z sarkazmem

Czego chcesz? Czego pragniesz od życia?

Nie wiem. Niczego, tak sobie egzystuję, i bardzo dobrze mi z tym.

Co chcesz w życiu robić?

Też chciałabym to wiedzieć.

Potrzebujesz faceta, nie seksu, a faceta.

Nie potrzebuję, nie chcę. [z przerażeniem zdaje sobie sprawę, że się wtula, przesuwa się na materac obok] Pójdę już spać.

Oliiivv….

_________

To słowo, wypowiadane niezależnie od płci, wieku, ale wypowiedziane tym właśnie tonem, brzmi jak współczucie w pełnym rozumieniu współczucia jako emocji. Za każdym razem gdy je słyszę, czuję na plecach ciarki, a na palcach ślady stycznej, możliwej rzeczywistości, która z tych lub innych przyczyn się nie zdarzyła.

A mogła.

Ale się nie zdarzyła, a ja chcę ukraść tylko przytulenie, cichy szept, pocałunek, ciepłe słowo, pogłaskanie po głowie. Każdą z tych rzeczy kradnę od innych ludzi.

Ten przeraźliwy dług kiedyś przyjdzie mi spłacić. Boję się tego dnia.